Lublana podczas pierwszej wizyty wydała mi się bardzo nudną stolicą. Po siedmiu latach wróciłam, by sprawdzić, czy na pewno jest taka, jaką ją zapamiętałam. Stolica Słowenii ma klimat prowincjonalnego miasteczka, nie jest ogromną metropolią. Po kilku dniach miasto może znudzić, zwłaszcza jeśli liczy się na wielkomiejski chaos. Podczas trzech dni nieśpiesznego spacerowania znalazłam w Lublanie miejsca, do których wracałabym, gdybym została tu na dłużej. Oto niektóre z nich!

Nove Fužine
Pojechałyśmy autobusem miejskim poza centrum, by zrobić sobie spacer po dzielnicy z lat 80. – Nove Fužine. Blokowisko powstało w czasach, gdy do jugosłowiańskiego wtedy miasta przybywali imigranci. Dzielnicę zamieszkiwali ludzie biedni, często bezrobotni, którzy całymi dniami przesiadywali przed klatkami. W tamtym czasie okolica ta była niebezpieczna i źle się kojarzyła mieszkańcom miasta. Dzisiaj perspektywa zupełnie się zmieniła. Z uwagi na lokalizację (do centrum jest zaledwie 20 minut), dużą liczbę szkół i przedszkoli, ogromne przestrzenie zielone między blokami oraz parkingi – mieszkania tam dzisiaj są bardzo pożądane, a ich cena bardzo wzrosła w ostatnim czasie.
Blokowisko niewiele się różni od tych znanych nam z polskich miast. Podobała mi się subtelna zabawa kolorem, uwagę moją zwracały też ciekawe z zewnątrz klatki schodowe. Ewidentnie inaczej podchodzi się tutaj do kwestii mini ogródków przy samych blokach. Mieszkanie parterowe ma taras na wysokości trawnika, a ogródek jest ogrodzony i ma furtkę na zewnątrz. Jedyna nieprzyjemna rzecz, którą zauważyłam, to kosze na śmieci, które są absolutnie wszędzie – na każdym deptaku i nie są zadaszone. Tak jakby nie zaprojektowano na nie żadnych altan. Niemniej mimo tego jest czysto – zaśmiecona Praga Północ w Warszawie mogłaby się wiele nauczyć.









Nebotičnik
W 1933 roku był to najwyższy wieżowiec na Bałkanach. Dzisiaj 13 pięter nikogo nie wzrusza, za to elementy wnętrza w stylu art déco zachwycają wszystkich zwiedzających. Na dachu budynku jest urocza kawiarnia z tarasem, na którym we wtorek o 10 rano jeszcze nikogo (oprócz nas) nie było. Chociaż wyleczyłam się z wychodzenia na różne wieże w odwiedzanych miastach, to kawa z widokiem z góry na całe miasto smakuje bardzo dobrze. Podczas tej wizyty w stolicy Słowenii nie weszłam na górę do zamku, więc była to jedyna okazja, by przyjrzeć się tej charakterystycznej budowli.
Cena: kawa kosztuje ok. 3 euro. Godziny są inne na googlemaps, a inne na dole przed wejściem do budynku, więc nie wiem, która wersja jest prawdziwa.





Muzeum Jože Plečnika
Lublana muzeami stoi i to kolejne zaskoczenie tego wyjazdu. Kiedy byłam tu ostatni raz, nie miałam pojęcia o istnieniu tego muzeum. Nie wiedziałam też, że jedną z najważniejszych postaci urodzonych w Słowenii, o której nie można nie wiedzieć, jest Jože Plečnik. Słoweński architekt, uczeń samego Otto Wagnera, wrócił do Lublany po studiach w Wiedniu i zaczął zmieniać miasto wedle zasad, które poznał na zachodzie. Artysta, nazywany słowiańskim Gaudi, zaprojektował m.in. gmach Biblioteki Narodowej, Izby Handlu, Rzemiosła i Przemysłu, potrójny most i hale targowe.
Mieszkanie, które można zwiedzać, nie jest domem rodzinnym artysty, ale mieszkał tam wiele lat ze swoim bratem. Można zobaczyć wieżę, w której miał swój gabinet i sypialnię, ogród zimowy, kuchnię z niewygodnym krzesłem, które sam Plečnik zaprojektował, żeby nie można było za długo tracić czasu na tzw. nicnierobienie. Oprowadzanie zakończyliśmy spacerem po ogrodzie, w którym oprócz grządek na warzywa są np. ule.
Cena: 9 euro bilet normalny, 11 euro bilet z przewodnikiem







Narodowe Muzeum Historii Współczesnej
To muzeum jest największym zaskoczeniem tego wyjazdu. Nie miałyśmy pojęcia o istnieniu tego muzeum i w ogóle nie chciałyśmy zwiedzać tylu muzeów, ale tego dnia pogoda była typowo muzealna do godziny 17, a po 17 typowo barowa. Chcąc nie chcąc, trafiłyśmy do kolejnego muzeum, żeby pozwolić naszym kurtkom nieco przeschnąć.
Już sam budynek z zewnątrz mi się spodobał. Różowy pałacyk na środku parku Tivoli idealnie komponował się z pachnącą zakwitłą obok wiśnią. To XVIII wieczny dwupiętrowy pałacyk z późnobarokową fasadą wybudowany został na zlecenie hrabiego Leopolda Lamberga. Szczególne wrażenie w środku robi sala koncertowa z barokowymi malowidłami ściennymi.
Chociaż willa jest zabytkowa, sama wystawa jest niesamowicie współczesna. Składa się z kilku sal poświęconych historii XX wieku. W sposób niezwykle prosty, kolorowy, obrazkowy pokazane są przemiany geopolityczne przełomu wieku, czas I i II Wojny Światowej, rządy Tito i rozpad Jugosławii z perspektywy mieszkańców dzisiejszej Słowenii. Wystawa wykorzystuje zdobycze techniki XXI wieku, ale nie jest nimi przeładowana. Nie ma dźwiękowego bałaganu, muzyka pojawia się tylko tam, gdzie jest koniecznym dopełnieniem narracji całej sali. Wszystkie ekrany są uzupełnieniem zdjęć i eksponatów, bez których opowieść nic nie traci.
Cena: 6 euro, w poniedziałki muzeum nieczynne






Galeria Narodowa
Na miejscu okazało się, że całe piętro galerii jest wyłączone i byłyśmy tym nieco rozczarowane. Po godzinie okazało się, że liczba dostępnych sal jest tak wielka, że i tak nie zdołamy przejść całości, zwłaszcza jeśli miałybyśmy się skupiać na wszystkich opisach. Ominęłyśmy salę sakralną na parterze i na przeszklonym dziedzińcu wyszłyśmy na drugie piętro. Ja najbardziej czekałam na twórczość z XIX wieku, bo tam miały wisieć obrazy malarki Ivany Kobilcy, o której pisała Zuzanna Cichocka w książce “Mały kraj wielkich odległości”. Ale fascynujących obrazów było znacznie więcej i trzeba byłoby pójść tam jeszcze kilka razy, by te najciekawsze zapamiętać.
Cena: 8 euro, strona muzeum





Kino Bežigrad
Przy kolejnej włoskiej kawie zaczęłam przeglądać internet w poszukiwaniu atrakcji w stolicy Słowenii. Znalazłam ogłoszenie zupełnie nietypowe. Z okazji 10. urodzin kino Bežigrad organizowało imprezę. W repertuarze były dwa filmy – nowa wersja Królewny Śnieżki i dramat irlandzki “Drobiazgi takie jak te” w cenie… 1 euro. Byłam przekonana, że bilety są dawno wyprzedane, ale okazało się, że miejsc było całkiem sporo. Kupiłyśmy dwa z dwudniowym wyprzedzeniem. W wydarzeniu informowano, że na widzów czekać będzie poczęstunek.
Przyszłyśmy wcześniej na wino i tosty. Przestrzeń barowa była udekorowana balonami, a w kącie instalował się gitarzysta, który wypełniał dźwiękiem przestrzeń całą godzinę. W instagramowych rolkach kina oczywiście zostało nagrane jak stoję w kolejce po urodzinowy tort – któż przegapiłby taką okazję. Samo kino mieści się w kompleksie handlowym na oko z lat 70/80. W środku zaś przestrzeń została zaprojektowana, jakby wzorowała się na amerykańskich barach.
Sam film nie do końca pasował do tego wesołego wydarzenia. Dramat irlandzki z Cillianem Murphy na podstawie książki Claire Keegan podejmuje wątek zakonnic i jest dość przygnębiający. Niemniej samo wydarzenie było bardzo przyjemne i dopisuję kolejne odwiedzone kino za granicą do mojej listy.



Browar Union
Lublana słynie ze swojego piwa, produkowanego niemal w centrum miasta. Kiedy zaczęła się ulewa, nie miałyśmy wątpliwości, gdzie należy ją przeczekać. W barze koło browaru w oka mgnieniu minęły nam 3 godziny. Oprócz degustacji piwa miałyśmy możliwość poobserwować popołudniowe życie Słoweńców, obejrzeć fragment meczu koszykówki i ustalić plan na kolejne dni wyjazdu. Bar polecam, lecz trzeba być przygotowanym, że będziecie czuć wszystkie przygotowywane dania, bo kuchnia jest otwartą wyspą zaraz naprzeciw baru.


W tym wpisie ominęłam całe ścisłe centrum, o którym pisze i mówi każdy, kto Lublanę zwiedza. Nie pisałam o Potrójnym Moście, Moście Smoków, Ratuszu, Placu Prešerena, Rynku, Katedrze Św. Mikołaja i Zamku górującym nad centrum. Nie wspominam też o Metelkovej, która ostatnim razem była zupełnie opuszczoną przestrzenią pomazaną graffiti, teraz okazała się centrum narkomanów i zrobiłam na szybko tylko kilka zdjęć, bo uciekałam stamtąd jak szybko się dało.



Lublana jest dobrym miejscem wypadowym zwłaszcza, jeśli nie dysponuje się autem. Z dworca autobusowego można w godzinę dostać się nad jezioro Bled (o którym już tu pisałam), do jaskini Postojna, a nawet do włoskiego Triestu. Dwie godziny trwa podróż autobusem do Mariboru czy nad morze – do Piranu lub Kopra. Pociągiem zaś łatwo można dostać się do chorwackiej Rijeki, co też zrobiłyśmy.
Bonusowe kadry z metelkovej




