Czy ma Pani certyfikat covid? – spytała ochroniarka z wielkim czytnikiem przed wejściem do Muzeum. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo stresować nas będzie to pytanie. W lutym 2022 roku w Grecji zmieniły się przepisy dot. wchodzenia do muzeów i mimo że przed wyjazdem kilkakrotnie sprawdzałam zasady, na miejscu okazało się, że informacja na rządowej stronie była niekompletna i moja towarzyszka podróży „wyświetliła się” na czerwono. Co to oznaczało? Zakaz wstępu do środka muzeów, barów, restauracji – słowem, jedno wielkie zamieszanie. Nikogo nie obchodziło, że parę godzin wcześniej na lotnisku losowo została wybrana do testów i – naturalnie – wynik był negatywny.
Szczęśliwie większość atrakcji w Atenach znajduje się „pod chmurką”, a słońce, chociaż był środek zimy, zachęcało do spędzeniaczasu na zewnątrz. Dodatkowo, czas pokazał, że wspomniane wielkie czytniki, jak to na Bałkanach bywa, nie zawsze były zaktualizowane, więc czasem udawało się wejść do środka na starych zasadach. Możliwość zwiedzenia Muzeum Archeologicznego, by zobaczyć Maskę Agamemnona bardzo nas ucieszyła, mimo to czułyśmy się jak kryminalistki, kiedy dawałyśmy do kontroli dokument, który nie wszędzie był akceptowany. Ja miałam dwa certyfikaty – ozdrowieńca i osoby zaszczepionej i nigdy nie wiedziałam, który z nich będzie przepustką do podziwiania starożytnych ruin lub odpoczynku przy kawie.
Wycieczkę po jednym z najstarszych, starożytnym mieście Europy chciałyśmy zacząć, przewrotnie, od Muzeum Współczesnego. Niemniej po wspomnianych przygodach zmodyfikowałyśmy nasze plany i wyruszyłyśmy prosto do najchętniej odwiedzanego miejsca w stolicy Grecji – na Akropol. Anafiotika,Forum Romanum, Łuk Hadriana– nie można odmówić im uroku, ale mnie najbardziej zachwycił Stadion Panateński, który liczy sobie aż 2350 lat! Zrobiony z białego marmuru może pomieścić 80 tys. osób – dla porównania widownia Stadionu Narodowego liczy maksymalnie 50 tys. osób. Na mojej liście najwspanialszych, a na pewno najbardziej fotogenicznych zabytków, stworzonej w trakcie spacerowania po tym obiekcie, zdecydowanie zajmuje pierwsze miejsce.
Ateny to wielkie miasto i jadąc na kilkudniowy city break do tak ogromnej metropolii zawsze wybieram kilka atrakcji spośród miliona, które chciałabym zwiedzić, żeby resztę czasu móc spokojnie przechadzać się po uliczkach i korzystać z opcji, które pojawią się w danym momencie. Tym bardziej, że w Grecji spokojny plan dnia to nie tyle wygoda, ale konieczność. Jak mi to wytłumaczył miły Grek, czekający na swoją grupę turystów pod Akropolem, kluczowym jest zrozumienie dwóch słów, a właściwie jednego: siga siga, czyli powoli powoli. Słowa te są kwintesencją całej filozofii greckiej, która zakłada bezstresowe podejście do życia, a na pewno nie bieganie od muzeum do muzeum z wywieszonym jęzorem. Wyznawców tej filozofii widać w nieturystycznych dzielnicach Aten i w całej Grecji, którzy popijają nieśpiesznie swoją dziesiątą kawę w cieniu kawiarnianej wiaty lub parasola. Pomyślałam więc, że aby zrozumieć Ateny, należy wziąć głęboki oddech i zapomnieć o liście do odhaczania kolejnych miejsc, które trzeba zobaczyć. Jako była mieszkanka Belgradu, gdzie panuje podobna filozofia o nazwie polaco polaco (co tłumaczymy tak samo, czyli powoli powoli) bardzo dobrze zrozumiałam tę lekcję i dlatego sporo czasu poświęciłam na kontemplację rzeczywistości jedząc i pijąc greckie specjały.
Gdybym mieszkała na stałe, tutejsza dieta zaczęłaby mi przeszkadzać, jednak w trakcie kilkudniowej podróży zwykle niczego sobie nie odmawiam. W Atenach żywiłam się moim ulubionym daniem, czyli pitą gyros w wersji mięsnej – z kurczakiem lub wegetariańskiej z przepysznym, pochodzącym z pobliskiego Cypru, serem halloumi. W picie nie brakuje frytek, a także pasty tzatziki, czyli startych ogórków z jogurtem greckim i czosnkiem. Miejsc, gdzie ją jadłam było sporo, ale najlepiej wspominam bar Street Souflaki. Próbowałam zarówno w Pireusie, jak i w centrum Aten nieopodal placu Sintagma. Pita gyros w tym miejscu to przyjemność dla podniebienia za zaledwie 3 euro.
Za punkt honoru wzięłam sobie wyszukanie miłych kawiarni na poranną kawę. Wieść niesie, że to ta czarna mocna kawa zaparzana tradycyjnie w tygielku, obowiązkowo z cukrem, jest najlepszą kawą na świecie. Jako zawzięta italioholiczka nie mogę się z tym do końca zgodzić, na podium mojego kawowego rankingu stoi dopołudniowe włoskie cappuccino z pianką. Jednak będąc na Bałkanach nie można nie wypić kawy podanej w tak ładnym naczyniu. Jedno z miejsc, które zdecydowanie mogę polecić to kawiarnia przy targu – Mokka, w której kelnerka wyjaśniła, jak należy pić kawę zaparzoną w tradycyjnym tygielku.
Druga kawiarnia, która mi się spodobała – Couleur, już była polecana przez kogoś w internecie. Poszłam tam, żeby przyjrzeć się akropolskim murom z daleka. Oprócz kawy zamówiłyśmy też ogromnej wielkości kanapki – wszystko było bardzo dobre. Ale na kawiarnianym podium plasuje się zupełnie niepozorne miejsce, do którego można trafić podczas zwiedzania Muzeum Archeologicznego. Bardzo minimalistyczna kawiarnia oferowała najpyszniejszy sok z pomarańczy i spanakopitę (pitę ze szpinakiem), jakie kiedykolwiek miałam okazję próbować. Do tego śliczne otoczenie – dziedziniec w środku muzeum – był pełen rozkwitającej roślinności. Jedynym minusem był brak możliwości płacenia kartą.
Czy zrozumiałam grecką stolicę – Ateny? Nie wiem, ale na pewno miło wspominam czas tam spędzony i mam ochotę na więcej wycieczek w tamte rejony. Ale to nic nowego, nie ma chyba kierunku, do którego nie chciałabym wrócić.
Zmęczenie zgiełkiem miasta
Wszystkie odwiedzone przez nas historyczne miejsca miały wspólną zaletę – były praktycznie zupełnie puste. Zawsze będę powtarzać, że chcąc komfortowo zwiedzić wielkie miasta i miasteczka południowej Europy, trzeba przyjechać przed sezonem. Tłumy i upał latem utrudnią wycieczkę nawet najbardziej wytrwałym obserwatorom. Mimo pustek na Akropolu i na pobliskich uliczkach, turystyczna Plaka i natarczywość kelnerek w tej dzielnicy zamęczyła nas. Mieszkam w dużym mieście od zawsze, ale tutaj po raz pierwszy miałam przesyt bodźców, a miejski hałas i gwar stał się nie do zniesienia. Chociaż sama w to nie mogę uwierzyć, musiałam szybko uciec z centrum tego miasta. Nie namyślając się długo, pobiegłyśmy do najbliższej stacji metra – Monastiraki i pojechałyśmy do pobliskiego miasteczka portowego Pireusu.
Jedna odpowiedź do „Z wizytą na Akropolu czyli Ateny w zimowej aurze”
[…] Grecja | Ateny […]