Albania 2019: Opuszczony działający park rozrywki

Nie jestem miłośnikiem parków rozrywki i nie sądziłam, że będę w jednym z nich wielokrotnie podczas 10-dniowego pobytu nad albańskim Adriatykiem. Moje nastawienie diametralnie się zmieniło, kiedy zauważyłam, że nie jest to zwyczajne wesołe miasteczko.

Dryfując w kółku o wzorze opony, otoczona tłumem rozleniwionych turystów pod parasolami, spoglądałam z zainteresowaniem na niedziałające (jak mi się wtedy wydawało) wesołe miasteczko. Z oddali widać było porzucone karuzele, nieświecące się grające maszyny. Nie ukrywam, że budziło  to moje zaciekawienie, gdyż z reguły podobają mi się bardziej miejsca bez ludzi. Pewnego ranka wybrałam się w tamte rejony, aby sprawdzić, co się tam tak naprawdę dzieje.

W Albanii byłam po raz pierwszy, zdziwień więc było bez liku. Dlatego zignorowałam swoje spostrzeżenie, że opuszczone miasteczko powinno być zamknięte, lub chociażby jakkolwiek zabezpieczone. Z trampolin korzystały już jakieś skowronki, do wyłączonych samochodzików wchodzili rajdowcy, ja sama (z trwogą, że się rozleci), kroczyłam po wagonikach Dracona, w poszukiwaniu ciekawych widoków. Wchodząc do parku minęłam kasębiletową z wybitymi szybami, następnie moją uwagę przykuła dyndająca na sznurku Myszka Miki. Jej poświęciłam dosyć dużo czasu, ponieważ wydała mi się najsmutniejsza w tym całym „opuszczonym” parku rozrywki, cmentarzu radości.

Robiąc zdjęcia nieco zardzewiałej karuzeli, z zewnątrz i ze środka, zastanawiałam się ile teraz kosztuje taka przyjemność w Albanii (sądziłam, że napis na karuzeli 100 leków nie jest aktualny). Zabawne były też karuzele w kształcie gigantycznych kolorowych filiżanek, niczym w Krainie Czarów.

Na końcu czekała na mnie największa atrakcja – tor wyścigowy (drewniany!), ze szkieletami rajdowych autek. Kiedy przyszłam tam popołudniu, widziałam, że tor pełni rolę plaży – wtedy jednak miejsce było przepięknie puste. Niestety nie mogłam zrobić zdjęć, ze względu na poranne słońce, które psuło mi każdy kadr. Postanowiłam, że wrócę tam wieczorem.

Wieczór przyniósł ogromne rozczarowanie. Wszystkie stare, zniszczone, zardzewiałe, niczym nie ogrodzone maszyny, zostały włączone! No dobra, nie wszystkie, drewniany tor ze szkieletami samochodzików był wciąż zapomniany (chociaż kilka osób leżało na nim zażywając ostatnich promieni słońca), Dracon też nie wydawał się zdolny do pracy (dobra, dobra, zardzewiała karuzela za 100 leków też wydawała mi się trupem parę godzin wcześniej). Tamtego dnia jednak Dracon na pewno nie ożył. Był to dobry moment, żeby porobić zdjęcia tym złomom rajdowym, które zdążyły zostać przestawione podczas mojej nieobecności.

Nieżywy Dracon:

Wokół „opuszczonego” wesołego miasteczka toczy się zwykłe albańskie życie. O 8 rano, naprzeciw karuzeli z wielkim zielonym potworem, ustawiany jest targ z ubraniami, mieszkańcy wymieniają się niepotrzebnymi rzeczami. Nieopodal ktoś ustawił automaty, w środku których znajdują się zegarki, biżuteria, różne przedmioty z najwyższej półki. Armani, Calvin Klein, Rolex i wiele innych – wystarczy kilka leków i trochę szczęścia, aby stać się właścicielem tych “drogocennych” błyskotek.

Gdzie? ok.5km od centrum Durres w stronę Golem

,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O MNIE

Jeśli szukasz pomysłów na krótki wyjazd po Europie, dobrze trafiłeś! Admiratorka porannej kawy, europejskiego kina i bałkańskich klimatów zaprasza na przygody szlakiem niecodziennych atrakcji w stolicach i miasteczkach.

OSTATNIE POSTY

KATEGORIE