Równo rok temu poleciałam do Belgradu na półroczną wymianę studencką. Był to czas, który obfitował w wiele wycieczek i wyjazdów – i to nie tylko po Bałkanach :). Nieograniczona finansowo, ani czasowo, otoczona znajomymi uzależnionymi od planowania wypadów, z paszportem w dłoni i wiecznie spakowanym plecakiem, zwiedziłam spory kawałek bałkańskiego raju i całkiem odległe zakątki Europy.
- Październik – Serbia
- Listopad – Hiszpania, Gibraltar, Grecja (Węgry, Macedonia)
- Grudzień – Bośnia, Rumunia, Bułgaria
- Styczeń – Chorwacja, Słowenia
- Luty – Szwecja
Październik – Serbia
Pierwszy miesiąc wymiany poświęciłam na zwiedzanie Serbii. Po wszelakich integracyjnych obowiązkach w stolicy wyruszyłyśmy do innych serbskich miasteczek. Odwiedzając Nowy Sad, zachwycałyśmy się jego nieśpieszną atmosferą i czerwonymi dachami widocznymi z twierdzy Pietrovaradin. W Niszupoznaliśmy grupę erasmusowych Hiszpanów, którzy od tej pory prawie co tydzień gościli w Belgradzie podczas weekendu. Autobusem, przy akompaniamencie bałkańskich hitów, pojechałam do Smedereva– pierwszej stolicy Serbii. Mieliśmy okazję urządzić piknik na wieży Avala – klasyczne miejsce spotkań mieszkańców Belgradu, którzy jedzą przyniesione smakołyki biesiadując przy stołach poustawianych między drzewami, pojechaliśmy też do Zemunu, pięknej dzielnicy Belgradu.
Listopad – Hiszpania, Grecja, (Węgry, Macedonia)
Ku zaskoczeniu wszystkich, w listopadzie poleciałam na tydzień na… południe. Nie była to ucieczka przed chłodem – w Belgradzie wciąż świeciło słońce, a temperatury sięgały 25 stopni. Korzystając z tego, że moja siostra mieszkała w Maladze, już w wakacje kupiłam loty z Budapesztu, chociaż nie byłam jeszcze pewna, gdzie będę wtedy mieszkać. Do Budapesztuprzyjechałam rano, miałam więc parę godzin na spacer po węgierskiej stolicy, w którym czuć już było jesień. W Hiszpanii niewiele miałyśmy czasu na opalanie, chociaż to też było jednym z ważnych punktów programu. Z plecakiem, choć już bez paszportu w dłoni, ruszyłyśmy do Kadyksu, gdzie zjadłam najlepszą paellę w moim życiu, a potem na Gibraltar, który zrobił na nas ogromne wrażenie (małpki w parku oczywiście też).
Do Belgradu wróciłam, ale tylko na 2 dni, żeby pojechać znów na południe. Tym razem zrobiliśmy przejażdżkę autem do Salonik. Nie mieliśmy szczęścia – cały weekend było deszczowo i zimno, a miasto wydało nam się nudne. Wracając zahaczyliśmy o Skopje – ciekawe miasteczko z pomnikami, po którym warto pochodzić w mniejszym deszczu.
Grudzień – Bośnia, Rumunia, Bułgaria
Grudzień zaczęłam od weekendu w Sarajewie. Najładniejsza bałkańska stolica przywitała nas mrozem, którego nie doświadczyliśmy do tej pory w Belgradzie – zresztą zawsze w Belgradzie było cieplej niż w miasteczkach, które odwiedzaliśmy. Była to pierwsza i ostatnia zorganizowana wycieczka, na którą pojechałam (tutaj piszę dlaczego), na szczęście zła organizacja nie przyćmiła słodko-gorzkiego uroku stolicy Bośni. Sarajewo przywitało nas mrozem, natomiast Timisoara zaskoczyła śnieżycą. Zima nie jest łatwą porą roku do podróżowania (o zimie na Bałkanach ponarzekałam już wcześniej), jednak tylko wtedy tak dobrze smakuje grzane wino na rynku – w Rumunii pomogło nam przetrwać cały śnieżny weekend. W Timisoarze wstąpiliśmy do ciekawej kawiarni poza ścisłym centrum – jego wnętrze (razem z udostępnioną piwnicą) wypełnione jest przedmiotami z komunistycznej epoki. Na święta do Krakowa wracałam przez Sofię i Berlin. W Sofii jadłam najgorszą zupę na świecie – tarator, czyli zimną zupę ogórkową, z dodatkiem pietruszki. Bułgaria słynie z różanych kosmetyków, których zakup szybko poprawił mi humor. Na berlińskim lotnisku spotkałam siostrę, z którą pojechałyśmy do domu, robiąc po drodze nalot na Wrocław 🙂
Styczeń – Lublana, Chorwacja
Do Lublany z Belgradu jest zaledwie 5h samochodem. Po zakończonej sesji pojechałyśmy na weekend, aby nieśpiesznie pochodzić po tym spokojnym miasteczku. Stolica Słowenii nie należy do miast „tętniących życiem” – w piątkowy wieczór już o północy wszystkie bary na głównej ulicy były zamknięte. W Zagrzebiumiałyśmy misję znalezienia planet – rzeźb, które są poustawiane w całym mieście w odpowiedniej proporcji. Tam także odwiedziłam oryginalne muzeum – Muzeum zerwanych związków.
Luty – Szwecja
Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale do Sztokholmu poleciałyśmy w celach oszczędnościowych. A jak się okazało później, na tej historii dobrze zarobiłyśmy – powrót z wymiany obfitował w przygody. O transporcie między Belgradem a Polską napisałam w tym artykule.
Wszystko układało się cudownie, oprócz pogody. W Belgradzie było czuć już wiosnę, w Szwecji była zamieć i -15 stopni. Zamieć śnieżna okazała się zaskoczeniem także dla Szwedów. Do tego stopnia, że została zmieniona trasa pociągu, który miał nas dowieźć na lotnisko. Niestety nie poinformowano o tym po angielsku – o godzinie 22 wsiadłyśmy do pociągu oczekując, że będziemy na miejscu za 40min. Po tym czasie sprawdziłam lokalizację, która pokazywała, że oddaliliśmy się o 50km od lotniska. Współpasażerowie byli bardzo niepomocni – nie chcieli nam powiedzieć po angielsku co się stało – dopiero pracownik oznajmił nam, że były podstawione busy na lotnisko, bo tory są nieprzejezdne. Zanim wysiadłyśmy, dystans wynosił ponad 60km. Godzina 23 wieczorem, niedziela, śnieg na płycie dworca po kolana, wioska, nikogo wokół, ciemno. Konduktorka poradziła, żeby zamówić taksówkę, obiecując zwrot pieniędzy po przyniesieniu rachunków. Świetnie, w najdroższym państwie Europy taka przyjemność wyniosłaby ponad 1000zł, a trudno mi było uwierzyć w zwrot kosztów. Okazało się, że to nie pieniądze są problemem, a brak taksówek. Szwedzki taksówkarz przed dworcem odmówił jazdy 60km na lotnisko w taką pogodę. Na szczęście, obok była zaparkowana druga taksówka, za kierownicą której siedział… Serb! Pół drogi tłumaczył nam jakie mamy szczęście, bo miał już jechać do domu. Nie trzeba było nam tłumaczyć tego szczęścia – byłyśmy pewne, że na samolot się nie spóźnimy, a lepiej ogląda się śnieżycę i stada dzików chodzące po drodze w środku lasu siedząc w ciepłym aucie. To nie był koniec problemów – na lotnisku okazało się, że lot jest opóźniony ponad 2h. Kupony na kawę nie uśmierzyły naszego bólu. Wydłużenie opóźnienia do 3h już jak najbardziej, bowiem skutkuje to wynagrodzeniem w wysokości 250 euro. Dostałyśmy więc miły prezencik na koniec całego skomplikowanego powrotu. Swoją drogą szwedzki pkp oddał nam pieniądze, chociaż czekałam na to prawie 3 miesiące 🙂